W sobotę padły sosny

Państwo Katarzyna i Łukasz nie wyobrażają sobie, że choćby jedno drzewo z lasu zostanie wyrąbane. Sprowadzili się na zielone osiedle
z powodu choroby syna. Lekarz podejrzewał, że dziecko ma ciągłe infekcje i jest zagrożone astmą, bo mieszkają w zanieczyszczonym powietrzu w wielkim mieście. Wciąż szpitale i inhalacje. Rodzice twierdzą, że po trzech latach wszystkie kłopoty zdrowotne Maćka ustąpiły.

– Chłopak gra regularnie w piłkę nożną z kolegami w drużynie szkolnej, trenuje z mężem na boisku leśnym. Mąż napisał nawet w swoim imieniu list do pani Prezydent, żeby nam tego lasu nie odbierała – mówi pani Katarzyna.

Małżonkowie obawiają się jednak, że sprawa jest już przesądzona. Tuż za ich ogrodzeniem rośnie fragment lasu. Ponieważ ich działka weszła dwa metry w teren leśny – płacili za dzierżawę. W tym roku dzierżawy im nie przedłużono.

O dwie uliczki dalej odwiedzamy państwa Irenę i Stanisława.

– Straszne, co chcą zrobić. Już raz przeżyliśmy koszmar, kiedy w ciągu paru godzin wycięto kilkadziesiąt dorodnych sosen – mówią przejęci.

Rzeczywiście. W październiku 2009 roku wszyscy mieszkańcy osiedla przeżyli szok. Przyjechała ekipa z ciężkim sprzętem i na działce przy
ul. Pomarańczowej wycięła wszystkie drzewa. W jeden dzień posprzątali i wywieźli nawet trociny i korzenie. Nie zostało śladu po drzewach. To była sobota, urzędy nie pracowały, więc dzwonili po straż miejską. Nic się nie dało zrobić. Na wiosnę deweloper postawił dwa bliźniaki, do których wprowadziły się cztery rodziny.